Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

kradnie“. Uparta baba, a liczyć się z nią trzeba: ma sklep i ze trzysta rubli gotówki, — bogata stara.
— Anna, to Anna. Byle prędzej, bo się zapóźnimy.
Dzieci z całego domu zalegają sień i schody, — skaranie czyste, — przeprowadzają nas do bramy i jeszcze za dorożką biegną i gwiżdżą przeraźliwie.
— Prędzej, bo zapóźnimy...
Kancelarja kościelna. — Ponura izba: kraty, księgi — jak w cyrkule. — Już tylko jedna grupa osób z dzieckiem — i my. — Tamtych zapisują.
Imię? — Nazwisko? — Które dziecko? — Mężatka?
— Panna, — brzmi cicha odpowiedź.
— Lat? — Dziewiętnaście. — Zajęcie? — Służąca.
Zapisał, kazał podpisać; kto niepiśmienny, podznaczył krzyżykiem, — wreszcie wydał kartkę do kasjera.
— No?! — (Kolej na nas). — Dzieciak ma już osiem miesięcy? Dlaczego jeszcze niechrzczony, — coo?
— Tak jakoś, — mówi pan Tomasz.
— Wy zawsze wszystko tak jakoś, a ja potem będę odpowiadał za to? — Nie wiecie to, praw nie znacie, — pierwszy raz to dziecko podajecie?