— Panie Janie, pragnąłbym z panem pomówić, ale się obawiam, aby pan nie sądził, że czynię to z polecenia, lub za namową rodziców... Nie... Ja mam dla was wszystkich bardzo wiele życzliwości, i przykro mi, że bez ważnego powodu dręczycie się wzajemnie.
— ?
— Idzie o to, że — o ile się nie mylę — pan chce się poświęcić dziennikarstwu... Panie Janie, co to jest u nas dziennikarstwo?
— Są tacy, którzy zarabiają po kilka tysięcy rubli rocznie.
— No tak, ale to są wyjątki.
— Czemu ja właśnie nie mam być takim wyjątkiem?
— Pan jest za wielkim idealistą. To przeszkadza.
— Nietylko w dziennikarstwie.
— I przytem pan się w ten sposób wykoleja.
— Proszę pana, o ile ani myślę zostać dziennikarzem, o tyle całą duszą pragnę się wykoleić.
Ogromne zdziwienie.
Ząb mni boli; jestem wściekły.
Przyszedł mi na myśl początek powieści: taki miły, dobrze wychowany, posłuszny i wierny pudel — budzi się nagle z upodlenia i gryzie...
Doznaję wrażenia po tych dwóch dniach, przeżytych na łonie rodziny, — jakbym je przespał
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.