ło grubej pani Majowej. Przycisnąłem moje dziewczątko mocno. Twarz jej tuż przy mojej twarzy. Ktoś potrącił nas silnie, zaczepił o jej włosy — i spłynęły dwiema falami; szybkim ruchem pochwyciłem warkocze, zarzuciłem między nasze twarze, a żeby nie wyfrunęły, przycisnąłem ustami, i przez jedwabną ich siatkę przywarłem ustami do jej ust. I tak w najboleśniejszym pocałunku wirowałem z nią nieprzytomnie, — pchany, bity, deptany.
— Grać, krzyczy Grosik. — Graj, do cholery, bo ja ci...
Powstrzymali go.
— Na kolację.
— Ja, mówi Grosik, — tobym tak mógł tańczyć cały tydzień. Jak u nas w wojsku poświęcali znamię, z żoną gienierała tańczyłem, — i tylko mówiła: łowko, moł, tańcujesz, mołodiec!
Wikcia ma łzy w oczach.
— Przepraszam, panno Wikciu. Ja pani powiem kiedyś... bo ja muszę dużo pani powiedzieć.
Spojrzała mi w oczy jasnym, czystym wzrokiem.
— Nic nie szkodzi. Niech pan Jan zejdzie: napije się pan Jan wódki, i ja coś zjem, bo stara chciała dać herbatę, ale się spieszyłam.
— I pani nic nie jadła od obiadu?
— Ja nie byłam na obiedzie, bo miałyśmy robotę pilną.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.