— Wiem, że nie znajdę prawdy bezwzględnej, wiem, że po dniach wiary ogarnie mnie znów na czas pewien znużenie i zniechęcenie. Ale rozumiem, że w myślach i uczuciach człowieka niema i być nie może ani spokoju, ani jednolitości. A przecież czyny muszą mieć stały kierunek i jednakie natężenie, — bo inaczej nic nigdy nie da się zrobić.
— A pan sądzi, że tak można?
Nachylił się ku mnie, położył twardą rękę na stół i powiedział krótko i mocno:
— Trzeba, panie Janie, — a więc można...
Posłano do żyda po kosz piwa. Podano pieczeń z makaronem, kotlety z kartoflami.
Po kolacji Wilczek poszedł spać do Maja, żeby rano nie zapóźnić fabryki. — Grosik zasnął jak kamień, i położono go z dziećmi u Tomaszów.
Zabawa się rwać poczęła: brakło młodzieży. Tańczono jeszcze godzinę i drugą, ale myśl o jutrzejszym dniu roboczym płoszyła wesele. Kobiety radeby jeszcze pohasać, ale mężczyzn ciągnęło do łóżek.
Godzina druga, — bal skończony. Zdala dobiegają odgłosy hulaszcze, — tam nad ranem zajechało Pogotowie, bo kogoś zraniono podobno butelką: ostra musiała być butelka...
Wnosimy łóżka, — byle dwa, — resztę jutro się za dnia zrobi. Kobietom w głowach się kręci od wódki, od tańca i krzątaniny.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.