biją czarną noc skrzydłami; wilki wyją, smoła syczy — a wiedźmy się nawołują.
Niemowlę ludzkie drży.
Wicher huczy: hu — hu, huuuuu...
Cisza; liczą, kogo brak. Łydy chęcią drżą do tańca; suche łapy pazurami drą powietrze; nawet kruki milczą, — zawisły czarnemi plamami na niebie, — nawet chmury czarne przystanęły, tylko się zwijają, kłębią nad torfowiskiem zgniłem, opasują dokoła złowrogim pierścieniem...
Dziecko rączęta wyciągnęło w górę, palce maleńkie rozstawiło szeroko, nóżętami kopie łoże matczyne, patrzy szeroko rozwartemi, niewidzącemi oczami, — pije zimne powietrze, wargami ssie chciwie, — małe, bezradne, liche — grzechu pełne dziecię człowiecze. I już chce żyć.
Eche — che: chce żyyyć...
Wiedźmy sieć w jezioro zarzuciły, co ją rybak na krzakach rozwiesił, — na wyspie jeziora. Mają one łów obfity. — Do beczek z gorzałą żywe żaby i pijawki ciskają, — na zaprawę a zakąskę, — na ten wielki bal.
A wiedźmięta — szczenięta obsiadły chojaki aż po wierzchołki i na widowisko czekają. — Chwieją się konary, ciężarem stłoczone.
Wicher huczy — instrumenty stroi stary grajek wiedźm plugawych.
Syczą rzadkie smolne beczki, krwawem
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.