Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/346

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co z nim?
— Powiadam ci, Jasiek: stękaj; pewnie kitę odwalił. Szkoda go, bo pijaków nie stanie: nowi się nie rodzą... Fater, jeszcze szklankę! Na — chlej. — Bogato u nas: obraliśmy górala... A oni frajery mówili, że się z oćcem upieścisz i wrócisz.
— Nie wrócę.
— A moja wygrana! — Morda, — stawiaj teraz.
Mówię:
— Przypomniało mi się coś bardzo smutnego.
Umilkli. Patrzą na mnie w złem przeczuciu.
— Gadaj.
— A wiecie, co to jest prosektorjum?
— Myby czego nie wiedzieli... Tam gdzie nieboszczyków krają.
— Tak: tam gdzie umarłych krają.
— Bo co?
Mówię:
— Raz na stole w prosektorjum leżał trup.
— Trup.
— Trup nagi, chłodny i obojętny.
— Tfu; psiamm...
Wlepili oczy, na usta moje patrzą.
— Trup młodego mężczyzny.
— Młodego.