biał, kupował, co w danej chwili było modne, a stare meble zastępował nowemi.
Na meblach stołowego pokoju uczyłem się słówek francuskich z mademoiselle Jeanne.
Duszno mi w tem obszernem, codziennie przewietrzanem i zaopatrzonem w wentylatory ulepszone, mieszkaniu.
Taka nuda beznadziejna, jak pukanie palcem w szybę...
Byłem u Adeli. Ani słowa o niedawnej przeszłości. Ani chwili zakłopotania.
Ucharakteryzowała się na szanującą się żonę statecznego męża.
„Co robiłem przez ten rok? Czy pisałem?“
— Nic nie pisałem.
Uśmiechnęła się. Uśmiech pogardliwy miał oznaczać, że spodziewała się tej odpowiedzi. Naiwną była: wierzyła, że powrócę w promieniach sławy, aby ją unieść za sobą w podniebia. Rozumie dziś już, że jestem tylko rozkapryszonym synkiem bogatego papusia, a nie orłem.
Przyszedł mąż, całował się ze mną, pytał, dlaczego w początkach tylko przysyłałem mu takie dowcipne pocztówki, a potem przestałem. Pokazywał albumy z pocztówkami.
— Prawda, że ładny zbiorek?
— Bardzo ładny.
Prosił, żebym został na obiedzie. Wolałem, niż wracać do domu.
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.