Nuda beznadziejna, jak album z dowcipnemi pocztówkami.
Chodzę po ulicy.
Ludzie snują się. Każdy z nich ma jakiś cel urojony, złudzenie celu. Żaden nie zdaje sobie jasno sprawy, że on jest zupełnie niepotrzebny.
Do Adeli nie pójdę więcej. Niech będzie cnotliwa.
Spotkałem Władka i spiesznie go pożegnałem. Ma tyle spraw do załatwienia, tyle ważnych i różnolitych spraw, — tak zajęty, tak pracuje.
Bajecznie się to wszystko trzyma kupy...
Sklep obok sklepu. Każdy sklep ma swego właściciela, a każdy właściciel ma swoich dostawców i odbiorców, subjektów, kasjerki, służących i praktykantów.
Właściciel sklepu albo sam wyrabia towary, albo je sprowadza. W każdym z tych wypadków stara się jaknajtaniej kupić i jaknajdrożej sprzedać. Różnica — to dochód brutto. Z owego dochodu płaci komorne posiadaczowi placu i domu, opłaca ogłoszenia, patent, gaz, personel.
Wśród personelu są ludzie, którzy przez kilkadziesiąt często lat po trzysta kilkadziesiąt razy do roku przychodzą do sklepu o ósmej rano i siedzą wieczór do ósmej lub dłużej — by drożej sprzedać tańszy towar pryncypała.
A później, aż do udania się na spoczynek, kształcą się, szukają tanich rozrywek, kochają się, marzą, żenią, płodzą dzieci. Czasem uwodzą
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.