ble stylowe, na stole „Tadeusz“ nieczytany, w bogatej oprawie, „Wojna“ w teczce — krakowskie wydanie, jakieś widoki, „Rok Polski“. Wszystko lśniące, wytworne.
— Więc Zosia nie da mi buzi? Zosia boi się, że jej wąsy urosną? — ciągnie Andrzej.
— Wcale nie — odcina się mała.
— A dlaczego Zosia nie chce mi dać buzi? Przecież ja jestem teraz Zosi wujaszek.
— Ładny mi wujaszek.
— Fe, Zosiu, kto tak mówi! — gromi mama.
— Bo przecież nie wujaszek, tylko szwagier, bo Jadzia jest moja siostra, — broni się mała, mocno zawstydzona.
— No, a szwagrowi nie można dać buzi? — ciągnie bardzo dowcipnie Andrzej.
— Ale pan dopiero będzie, a nie jest jeszcze.
— Wszystko jedno: mnie już panna Zosia może dać buzi, bo ja jestem już staruszek.
— A jakże: staruszek.
— Rozumie się, że staruszek. Czyż nie, panno Jadwigo?
Rozmowa kropka w kropkę w tym samym tonie, w jakim ja prowadziłem ze Stefą. Tylko Zocha ma dopiero dwanaście lat. Drażni mnie ten pan, ten pan narzeczony.
Zosia siedzi chwilę jeszcze na fotelu, bujając nogami w powietrzu, — zakłopotana. Nagle zrywa się, przybiega do mnie i całuje mnie w usta.
— A to kokietka, — śmieje się uradowany
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.