Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Suka stara, chora, — z jednem okiem. Zawlokła się do zajazdu — gość rzucił kiełbasę. Pochwyciła kiełbasę zębami, chciwie, — i nie może. I zawyła suka–matka. Rozgniewał się gość. Zrzucili sukę ze schodów, — na śmietnik. I zdechła, — trup, — trup suki—matki, — i szczenięta—sieroty — pod płotem, — i pisk szczeniąt głodnych.
I płakałem. Dygasiński, pedagogu — poeto, czemu wycisnąłeś dziecku łzy, jałowe łzy, z oczu?...
Kamila siedzi na kolanach bankiera z blaszanką wódki we wzniesionej ręce. „Za zdrowie mojej matki–ulicy i ojca–cyrkułu. Śmierć filistrom“. „Pijcie, chłopcy — Pupek płaci“. Bankier patrzy nieufnie na obdartych przyjaciół z podmiejskiej karczmy. A oni krzyczą: „Niech żyje ulica, niech żyje Pupek!“ Kamila obejmuje mnie za szyję: „Tyś mój, tyś mój... synek“. Całuje bankiera: „I Pupuś — tysz“...
Siada Ironja w czerwonym stroju trefnisia, — siada na biurku; zakłada nogę na nogę; puszcza kółka dymu z cieniutkiego papierosa, i raz po raz pryska mi w twarz śmiechem i mówi:
— Tak, tak... tyś człowiek, człowiek, człowiek, król stworzenia...
Można wymiotować wspomnienia... A rewolwer miał cztery naboje... Dlaczego ten upiór nie był ubrany w zieloną jedwabną spódnicę?...
Istnieje na świecie x szczęścia i x nieszczęścia. Kto bierze szczęście, — innym zostawia mniej...