Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja — to nie ja.
Ja — to katalog czytelni, fonograf kupiony na raty, z dokupywanemi coraz to nowemi sztuczkami, ja — to księgarnia; ja — to wszystko, co sobie kto życzy, byle nie taki ja jednolity, taki, który wie, skąd, dlaczego i po co, taki ja, świadomy siebie, swych dążeń, myśli, czynów.
Ja — to Mickiewicz, Rozbicki, Żuławski i Laskowski; ja — to Gawalewicz i Żeromski, Tołstoj i Rodziewiczówna, Bałucki i Świętochowski, Andersen i Przybyszewski, Nowaczyński i Klementyna z Tańskich Hofmanowa. Ja — to „powieści polskie oryginalne i tłumaczone“ — z czterdziestu kopiejkami miesięcznie za dwie książki — i dwoma rublami kaucji.
Smutne, — doprawdy smutne...
Zgubiłem duszę.
Zgubiłem nie mopsa ulubionego, nie kwit lombardowy, nie książkę legitymacyjną lub fotografię kochanki, — ale zgubiłem własną swoją duszę.
A bez duszy przecież żyć nie można... Co to będzie teraz?...
Ja nie umiem duszy szukać.
Uczyli mnie szukać logarytmów, i sodu w rozczynie, i nerwów na trupie — ale jak szukać duszy, kiedy zaginie?...
Panowie! Ja proszę, żeby mi z duszy wyszli wszyscy, którzy tam siedzą: wszyscy wielcy i mali, mądrzy i mądrale, silni i słabi, dobrzy i źli, bo-