Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

ksy“. — Matka ich miała sklep jubilerski obok naszej perfumerji. — Mieli bardzo surową bonę — niemkę. — Raz zerwałem różę z klombu i przyniosłem jego siostrze — Wańdzi. Niemczura kazała jej za karę wziąć różę w piąstkę i ścisnąć. Kolce wpiły jej się w ciało i krew koralami spływała z palców. Cicho powiedziała mi przez łzy: „To nie boli, Janku — to nic.“ — Wyszła zamąż za starego, potem uciekła z młodym — ostatecznie „puściła się.“
— Kelner, jeszcze karafkę przepalanki.
— Słucham pana.
Rojno, gwarno, kojąco.
— Słuchaj no, tworze ojcowski i boski, — o coś się pożarł ze starym?
— Mniejsza o to.
— Ja przynajmniej, świeć Panie nad jego grzeszną duszą i innemi częściami jego ciała i garderoby, nie mam ojca... Tylko słuchaj: musisz się meldować. Bo stróż strasznie zażarty na nasz czwartak. Bo od czasu, jakeśmy się dowiedzieli, że szpicel, — bojkotujemy go z dychami. — Z początku nie chciał „kobiet“ puszczać, aleśmy mu obiecali gratisowe mordobicie — i spotulniał. — Poznasz kapitalnie ciekawą sztukę: „Rozkraczajłę.“ Mówię ci: boki zrywać. Niewinny, że Longinus — pies przy nim. — Farmak. — Na pamięć umie pół „Tadeusza“. — Kpimy z niego na potęgę. — Kefir pije. Poznasz całą paczkę. — Kapitalnie wesoło u nas...