Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Sądziłem, że gdy powiem łodzi mego życia:
„Płyń bez steru“ —
łódź popłynie, wartkim prądem niesiona — daleko — gdzie jasno i czysto.
I odetchnę powietrzem lasów żywicznych i pieśni słowiczych, i wietrzyk czesać mi będzie włosy, i gładzić czoło, i całować usta...
Niema lazurów!
Opuściłem dom rodziców, jak się opuszcza hotel, gdzie gospodarz za drogie pieniądze dał nocleg z pluskwami, — szukałem.
Niema lazurów — nie niema...
I czegóż ja szukam?
Kłamstwo, płacone miesięcznie, albo od wiersza.
Kłamią po pięć, dziesięć, piętnaście centów albo kopiejek od wiersza. A za guldeny lub ruble stawiają kolację, płacą zaległe komorne, kupują kapelusz żonie, albo nie żonie. A że tam, gdzieś rozpłomienią duszę sztubaka, lub rozkołyszą wyobraźnię pensjonarki — to nic — to przejdzie, — ktoby tam na to zwracał uwagę?
Każdy być musi choć rok, choć miesiąc — „taką altruistą“, „taką namiętną idealistą“, co wierzy i pragnie świat reformować.
I czegóż ja tu, u djabła, szukam jeszcze?


∗             ∗