przebiega pociąg, maleństwo objaśnia sennym głosem: „to extla przejechala“,
Bywało, Anielka uczy dzieci, a ja przerzucam stare roczniki „Kłosów“ i słucham, co mówi, i cieszę się, gdy malcy odpowiadają rozumnie i czytają płynnie, i niecierpliwię się, gdy które dłużej się namyśla nad odpowiedzią lub źle czyta.
Bywało, patrzymy na zachód słońca, a gdy ostatni rąbek słońca ginie, Anielka westchnie, i mnie się tak smutno robi, bo myślę, że ona nie będzie szczęśliwa, i łzy nabiegają do oczu, i chcę jej powiedzieć, że kocham, i boję się, by jej nie rozgniewać.
Idziemy plantem, i ona mówi, że stryj mój jest bardzo dobry, i że to wielkie szczęście — mieć rodziców, i pyta, czy mama mnie całuje na dobranoc.
I ostatni wieczór przed moim wyjazdem, i mój wyjazd... Druty i słupy tak smutnie huczały.
Prosiłem, żeby stała przed domem, gdy będę przejeżdżał. Napisałem na kartce, że ją kocham, że nie jestem godzien jej miłości, „ale zrobię coś takiego, że będę godzien i wtedy rzucę swe serce pod jej stopy; że kobiety są niestałe i zmienne“. Miałem rzucić tę kartkę z okna wagonu, ale bałem się, by jej nie obrazić, — i nie rzuciłem listu z „wyznaniem“.
Ludzie lubią poczciwców, ale nie lubią prawych. Stryj był prawy. Więc rozgniewał doktora, gdy go od kart odciągnął do dziecka
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.