Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

ścia do reszty zwaliły go z nóg. — Mieszka z synem, śniadym siódmoklasistą, Bronkiem.
Rozmawiałem z Bronkiem kilka razy. Przeczytał w jakiejś broszurce, że ojcu grozi obłęd, że jest to choroba dziedziczna, — i postanowił zrobić tak, jak ten — z „Nory“ Ibsena. Biedny chłopiec!...

∗             ∗

Stanowczo długo tu nie wytrzymam. Wacek drażni mnie niemożłiwie ze swem:
— Kolego, proszę pana, niech mi pan nie przeszkadza, bo się muszę uczyć.
Albo:
— Kolego! mówiłem już panu, że nie znoszę żartów z siebie. Pan może być bardzo mądry dla siebie, a ja chcę być głupi dla siebie.
Cynicznie zrównoważony prowincjonalny medalista.

∗             ∗

Ulica Marszałkowska. Ponury ranek jesienny.
Skończyło się panowanie prostytutek — nocą; dzieci idą do szkół.
Idą.
Idą pojedyńczo, po dwoje, po troje — chłopcy i dziewczęta, — starsze, młodsze, najmłodsze, — w nowych lub zrudziałych tornistrach, — i led-