daralityków, głupców, suchotników, ideowców, kokot salonowych, rozpustników, lichwiarzy, fabrykantów. Idą, — których lekarz nie pozwolił forsować, idą zawcześnie lub zapóźno oddane do szkoły, pierwszo i drugoroczne, które trzeba prosić, aby jadły, które tran piją, które stanowią całą, pół lub ćwierć pociechy rodziców, — i półsieroty, — i sieroty...
Wiedzą, że za dwa dni niedziela, że w przyszłym tygodniu niema święta, — za dwa tygodnie — galówka, za sześć dopiero miesięcy — wakacje...
Idą, — dobrze lub źle wychowane, psute przez mamę, ojca, dziadków, lub za surowo chowane — którym idzie łatwo, łatwiej, najłatwiej, — trudno, trudniej, najtrudniej, — które „cudem przechodzą“, lub pół nocy siedzą nad książką, książkę pod poduszkę kładą i rano wstają, żeby powtórzyć. I te, które piszą wypracowania „dla całej klasy“, ale ściągają zadania; które zaraz zasypiają, gdy się położą, lub długo mają oczy otwarte, bo chcą wiedzieć, jak to się zasypia, albo myślą, myślą o różnych, różnych rzeczach, albo wogóle zasnąć nie mogą. Leniwe i kowale, które z byle czego lub rzadko się śmieją, uległe lub uparte jak kozieł, lubiane lub nielubiane przez klasę; które ze wszystkiego się zawsze wykręcą i mogą lekcji nie umieć a piątkę dostać, — śmiałe i lękliwe, radykali i ugodowcy szkolni, — kłamcy i prawdomówne; — które
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.