a drugi raz Ludwika. Stasio udaje, że śpi. Pod kołdrą ciepło, a w pokoju zimno i ciemno, na ulicy zimno i błotno, a w szkole...
— Pani kazała się spytać, czy Stasio wstał... Niech Stasio wstaje, bo późno... Stasio się spóźni do szkoły.
Ludwika pociąga za kołdrę.
— Zaraz.
— Zaraz to zaraz. Proszę wstać.
— Niech Ludwika sobie idzie.
Ach, jak on nienawidzi tej wstrętnej kuchary, która do wszystkiego się wtrąca.
— Dobrze, powiem pani. Niech sobie Stasio leży. — Stasio nienawidzi Ludwiki. Nienawidzi za to, że musi wstać, za to, że dziś poniedziałek, a w tygodniu niema święta, za to, że nauczyciel odda dziś dyktando, w którem Stasio zrobił dwa grube błędy, o których wie; a wreszcie za to, że dziś jest pierwsza geografja, z której go pewnie wyrwie, bo tylko sześciu zostało, którzy odpowiadali po razie.
— No co, wstaje? — rozlega się głos mamy ze stołowego pokoju.
Stasio siada w łóżku i pod kołdrą zaczyna się ubierać leniwie.
— Aha, — mówi Ludwika z triumfującym uśmiechem.
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.