Stasio odłącza się od nich, idzie brzegiem rynsztoka — na samym brzeżuszku, rozstawił ręce i utrzymuje równowagę. — Spogląda zukosa na kolegów i myśli z niechęcią:
— Szczeniaki.
∗ ∗
∗ |
— Na miejsce. Dosyć.
Teraz kolej na Stasia.
Stasio szybko chowa zegarek. Trzy minuty do dzwonka.
Jeszcze zostało tylko dwóch, którzy odpowiadali po razie, a z siedmiu wyrwanych dzisiaj, aż cztery dwójki.
Ostatni wydawał na M; na N niema nikogo, na O — jeden, a potem P. — Jednym szybkim rzutem myśli obejmuje grozę sytuacji. «Prędzej, dzwonek, prędzej», krzyczy myśl jego w strasznem, dzieciom tylko i obłąkanym znanem, przerażeniu. — «Boże, zmiłuj się».
Nauczyciel postawił stopień, naprzód w notesie, potem w dzienniku; przebiega wzrokiem listę, przewraca stronę notesa — Stasio jest tam na samej górze.
— Prechner.
Westchnął głęboko. «Boże miłosierny, dzięki Ci». Serce jego, kołacące jeszcze niespo-