— O, mój kajet — dawaj.
— Poczekaj — po kolei.
— Przemyski.
— Dawaj.
Stasio niema odwagi spojrzeć. Przewraca kartkę po kartce: dwa, trzy, trzy, dwa, trzy, dwa, trzy, trzy, — a teraz?
Rumieńce wystąpiły mu na policzki. Serce bije tak mocno, jak na geografji. — Na pierwszej stronicy dwa małe błędy, raz podkreślone, trzeci, — podkreślony falistą linją — i jeden z owych dwóch grubych błędów. — Niema co patrzeć: dwójka.
— Ile?
— Odczep się.
Stasio przymyka oczy, przewraca kartkę i nakrywa bibułą. Bibułę odsuwa powoli. — Niema czerwonego atramentu, niema, niema, może choć z dwoma minusami? — I oto fatalne zdanie. Sen, czy jawa? — Niema. — Stasio gotów jest krzyknąć z radości: błąd jest — siedzi bestja, ale go Szparag nie zauważył. — Śmiałym ruchem odkrywa stopień: trójka z minusem. Gdyby zauważył, byłaby dwójka. — I Stasio doznaje bardzo złożonego uczucia: wdzięczności dla Szparaga, że nie zauważył błędu — i gniewu, że mu za jeden gruby błąd i dwa
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.