Dziwak jest ten arytmetyk: czasem tak pilnuje, że się ruszyć nie pozwoli, a czasem nic nie uważa i można robić, co się chce. I każdy z nich, — jak chce, to zawsze może postawić dwójkę, — oprócz pierwszego ucznia. Są tacy w klasie, których lubią, to żeby nie wiem co, nie postawi mu dwójki. A o lizuchach i tych, których rodzice dają łapówki, — niema co mówić. — Pawełkiewicz także nie mógł zrobić zadania, — odpowiadał już z dziesięć minut, jak był dzwonek. A on co: «no, na drugi raz jeszcze się spytam». I nie postawił stopnia.
A gdyby to był Stasio...
Stasio wzdycha.
— Boże, wielki i dobry Boże, daj, żebym jutro zrobił zadanie. Bo chcę przynajmniej w przyszłym tygodniu już nie mieć dwójki. — A on przynosi kajety po tygodniu, w środę — objaśnia Stasio Bogu porządki szkolne.
Dziwny spokój ogarnia Stasia. Oczy mu się mrużą, — myśli się plączą, modlitwa miesza się z ostatniemi troskliwemi rozmyślaniami, — i Stasio zasypia, powtarzając:
— Prawe ucho — mnożenie, lewe — dzielenie.
∗ ∗
∗ |