Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

zapisze do «sztrafnego»[1] dopiero na dużej pauzie. — Prosić, czy nie prosić?
— Idź, poproś, — namawiają koledzy, — powiedz, że cała klasa widziała.
— Niechno ja będę dyżurnym, — mówi jeden, — to Malinowski dostanie za ciebie.
— Świnia, lizuch, — bydlę.
Stasio czeka przed drzwiami piątej klasy, inspektor nigdy zaraz po dzwonku nie wychodzi, tylko dopiero w pięć minut. — Obok Stasia wszyscy jego stronnicy w pogotowiu, — to świadkowie; trochę zdala — reszta klasy.
— Co to znów za zbiegowisko? — pyta, wychodząc inspektor.
— No idź, — pchają go koledzy.
— Proszę pana... — zaczyna Stasio.
Powie mu wszystko, od samiutkiego początku, wszystko, jak na spowiedzi, — wszystko od poniedziałku. — Przebaczy mu, — musi mu przebaczyć — musi mu przebaczyć.
— Rozejść się! — Kartkę Malinowskiego inspektor trzyma w ręce.
— Proszę pana... ja...

Inspektor nie słyszy, — idzie przez korytarz. Na wschodach tłum ich rozdziela. Stasio przedziera się z jakimś dzikim uporem. Powie

  1. Dziennik kar.