się za Żyrardów do okopów, kurjerki oficerom sprzedawać. Sprzedał kurjerki, ale wracać nie chciał.
— Będę Szwabów prał — powiada.
Bił się pod Łowiczem, bił się koło Sochaczewa, na prawo, na lewo, po różnych wsiach. Potem bił się w Galicji, potem koło Kijowa. Bił się po stronie Moskali, po stronie Niemców; był u Węgrów, Słowaków, Rumunów.
— Będę Szwabów prał — mówi Franek. — Będę Moskali łupił — mówi. — Będę Żydów bił — mówi. — Ukraińców będę prał — mówi.
Wszystko mu było jedno, bo wszędzie obcy. Nic nie rozumiał, kto kogo i za co bije. Głupi był. Jedno tylko wiedział: że jak niema co jeść, a jak zimno, to źle. Więc się bronił od zimna i głodu. Niezawsze się udawało. Niezawsze mu się udawało obronić od zimna i głodu.
Wyspał się Franek, aż głowa go rozbolała.
— Choroba!
Usiadł, oczy pięściami przetarł, rozejrzał się, wyszukał papierosa z kieszeni, wypalił, splunął.
— Będziemy się kąpać — pomyślał.
I nagle ogarnął go gniew na widok szmat, które obok leżały. Trzeba to wszystko utopić. Lato, więc niepotrzebne. Ciepło już, poco mu nosić na sobie? Trzeba utopić. Sięgnął po buty.
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.