Spojrzał na nogę. Zagoiła się teraz, ale nacierpiał się z nią. Odmrożona była. Buty od Moskali jeszcze dostał. Zdarły się.
— Choroby, psiekrwie te Moskale.
Ten jeden był niczego: poczciwe Moskalisko. Cztery miesiące włóczył się z ich obozem. Ciężko było po górach, do czorta. Razem z nim spał, z jednego kociołka jadł, przerobił mu buty na miarę. Zdarły się. — Zamachnął się i cisnął buciska do rzeki. — Lato — poco mu to? Tylko ciężar na nogach.
Sięgnął po bieliznę. Było tego że sześć sztuk. Od jesieni do zimy jedno na drugie nakładał. Co zostawić? Raz i drugi przejrzał sztukę po sztuce.
— Ta koszula będzie chyba dobra, tylko uprać trzeba.
Oderwał jeden rękaw, bo podarty. Dobra koszula, mocna jeszcze. Od Niemców tę koszulę dostał.
— Choroby, psiekrwie te Szwaby.
Ten jeden był niczego — poczciwe Niemczysko. Frycem go nazywał, śmieszny taki, kark miał gruby, jak byk, i sapał. Pięć tygodni szli, szli razem po błotach, ciężko było, donnerwetter, błoto takie, że ha.
Zwinął bieliznę w kłębek i cisnął do rzeki;
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.