bił. Włóczył się tylko. Włóczył się — nic więcej. O co miał się bić, poco się miał bić. Teraz co innego:
Polski będzie bronił!
A tam — włóczył się — i kradł.
Złodziejem był, włóczęgą. Złodziej nie żołnierz. Teraz będzie inaczej.
— Teraz już będzie inaczej!
Wszedł Franek do wody głębiej, wszedł po kolana do wody. Rozejrzał się. Nikogo naokoło, nikogusieńko. Sam jeden. Chciał być sam. Umyślnie wybrał takie miejsce, żeby nikogo nie było wokoło. Dosyć ma ich, dosyć ma tych kolegów, dosyć ma ich wszystkich. Co z niego zrobili? Złodzieja z niego zrobili ci koledzy, te złodziejskie dusze.
Spojrzał Franek wokoło: Wisła — jego Wisła.
Tyle wody, tyle słońca, tyle nieba.
— Boże, daj Boże, daj mi Boże, żebym już nigdy nie kradł.
Płynąć zaczął. Nad rzeką się urodził i wychował, umie pływać. Tylko przez zimę trochę zgrabiał. Bez odpoczynku przepłynie. Co to? Co to? Jezu! Jezu!
Poszedł Franek na dno. Utonął...
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.