roboty. Woziłem nie śmiecie, a mleko. Żebym nawet woził śmiecie, to mi nie ubliża. Pani sama mówiła, że żadna praca nie hańbi, tylko potem wyszło inaczej, — że hańbi. Przypomnę pani, jak to było. Kiedy zaczęli wołać na mnie: «kurjerkarz i śmieciarz», powiedziała pani, żeby się mnie nie czepiali i — żebym się nie gniewał. I gdyby oni przestali, toby tego wszystkiego nie było. Ale jak oni dalej mnie zaczepiali, i ja się pobiłem, pani się rozgniewała i powiedziała przy wszystkich, że naprawdę zachowuję się, jak śmieciarz i ulicznik. Jeżeli tak, to oni mają słuszność, więc ja miałem już ręce związane.
Więc mama pracowała ciężko, bo trzeba było kotły szorować; to nie była praca dla słabej kobiety, a mama była słaba i jak jeszcze ojciec był zdrów, miała bóle wewnętrzne i dwa razy leżała w szpitalu. Więc podźwignęła się i dostała krwotoku. Wuj nam pomagał, ale tylko trochę, bo mu ciotka robiła awantury. A ja, chociaż pracowałem od piątej rano do południa i od czwartej do wieczora, też mało zarabiałem. I wtedy mnie chłopak z tego podwórka namówił, żebym sprzedawał gazety, że będę dużo zarabiał. Pani może myśli, że sprzedawać gazety, to zabawa. Wcale nie. Z początku to się
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.