rękę do kieszeni, ale i wtedy nie myślałem kraść, tylko sprobowałem, jak to jest, sam nie wiem, czy przez żart, czy jak; ale nic nie wziąłem i nawet nie wiem, czy on miał co w kieszeni, czy nie.
Ulicznikiem żadnym nie byłem. Poznałem się z chłopakami, bo musiałem, ale żadnego przyjaciela nie miałem; tylko jak się rozmawiało, to się o wszystkiem dowiedziałem. Dowiedzieć się jest co innego i nauczyć się też co innego. Pani powiedziała, żebym zapomniał o tem, oc było. Nie, proszę pani, nic nie można zapomnieć, jak się już coś wie. A palić papierosy nauczyłem się wcale nie od gazeciarzy, a właśnie w szkole, kiedy jeszcze ojciec żył. To muszę pani otwarcie powiedzieć, że wolę tych uliczników nawet. Zawsze wieczorem układam sobie, że jak dorosnę, to założę prawdziwy klub dla chłopaków. Dla starszych nazwałbym klub andrusów, a dla małych — klub szczeniaków. Takbym na złość nazwał. I będziemy mieli swój sztandar i dumni będziemy ze swojej nazwy. A jakby ojczyźnie groziło niebezpieczeństwo, tobyśmy poszli złożyć w boju głowy, a piecuchy pochowaliby się w kąty. Już wróg wkracza do miasta, znikąd pomocy, a tu zjawia się w ostatniej chwili odsiecz. I zwyciężają. To moje legjony: andrusy, śmieciarze, szczeniaki, pętaki.
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.