cież byli chłopcy w klasie i mogli zobaczyć. Potem mówili, że ja się kręciłem koło jego ławki. Ja się nie kręciłem, tylko doszedłem i wyjąłem i włożyłem do kieszeni. Potem poleciałem na dół i schowałem za rynnę. A dopiero na drugi dzień wyjąłem i dałem dziadkowi, temu — on często stoi naprzeciwko, — może się go pani zapytać. Ja wiem, co pani myślała: że to palto co zginęło, i książki, i scyzoryk, że może ja to wszystko wziąłem. Więc ja mogę przysiąc, że nic nie brałem więcej, i mogę obiecać, że nic nie wezmę. Bo wtedy już pani mi się pytała, czy nie jestem chory, a w domu zemdlałem, więc ciotka się przestraszyła, i już teraz głodu nie mam.
Ale nie mogę przyrzec, że się nigdy nie spóźnię i że się nie będę bił. Kto powie co na mojego ojca albo na matkę, albo nawet na wuja i ciotkę, ten dostanie ode mnie; ja mogę pozwolić na siebie szczekać, byle nie za często, i mogę ich unikać. A jak pani tego warunku nie przyjmie, to wrócę do swoich kurjerkarzy, i może będzie nawet lepiej.
Dziękuję pani bardzo za naukę, a jak mnie pani do szkoły nie przyjmie, to proszę się na mnie nie gniewać.
Strona:Janusz Korczak - Feralny tydzień.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.