Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

sami. Było to najwyższe szczęście, jakiego dostąpić może człowiek. Jeść grzyby i wiedzieć, że się je własnem okiem wyszukało, własną ręką zerwało, we własnej czapce niosło. Byli tacy, którzy poznawali kawałki swoich grzybów.
— Widzisz, ten kawałek jest z mojego maślaczka...
Przy jagodach nie mówi się ani o biciu w pięty, ani o rzymskich piątkach, ani o zębach w nosie.
— Patrz, ja mam więcej.
— Nieprawda, wszyscy mają po równu.
— O, jakie się mleko niebieskie zrobiło.
— Nie jedz, bo się otrujesz: to farbowane jagody, lepiej daj mnie.
Szereg ważnych zagadnień się zjawia:
— Czy mleko cukrzone, że takie słodkie? Czy jagody z naszego lasu.
I liczne projekty:
— Żeby były bez mleka, toby je można schować. Z jagód można wąsy pod nosem malować.
I malują wąsy, okropnie to pięknie wygląda...
Czasem zdarzy się coś naprawdę śmiesznego:
Janek położył na chlebie z twarogiem trzy znalezione w lesie poziomki. Chleb trzyma bardzo ostrożnie, bo poziomki leżą na samym końcu, na deser. A tu go chłopak trącił, i dwie poziomki zleciały; mało cały chleb nie spadł na ziemię, bo go Janek trzymał tylko końcami palców, lekko i ostrożnie.
A znów raz, to było sto pociech. Goniły się dwie muchy i z całego rozmachu wpadły w zupę Karaśkiewicza — uważacie? akurat w zupę, i odrazu dwie muchy i akurat w talerz Karaśkiewicza.