Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałbym być taki wysoki, jak ten latawiec.
— Może jeszcze urośniesz, poczekaj...
Tam znów węża robią chłopcy: biorą się za ręce, dwudziestu, trzydziestu, — najsilniejsi prowadzą, zakręcają, rozwijają węża; im kto bliżej końca, tem mu trudniej nadążyć, aż cały ogon — z dziesięciu chłopaków, — urwie się z rozmachem i poprzewraca.
Tu i owdzie rozłożyli się na trawie, grają w warcaby i młynek, a przezorniejsi z góry wymawiają:
— Bije się w tył czy nie bije? Z chuchami gramy czy bez chuchów? Tylko wymawiam: podpowiadać ani oszukiwać nie wolno.
Z początku brano książki na polankę, ale raz Achcyk zgubił książkę, gdzie było od samego początku o dzikich ludziach, a potem o pogrzebie szczura, a dalej już zapomniał co było, bo dalej nie czytał jeszcze. — Wydano więc zakaz brania książek do lasu. Ale Achcyk znalazł książkę i jeszcze cudzą czapkę znalazł w procencie, i Wiktor Mały wziął zabawki i książki pod swoją opiekę, więc znów wolno je brać na polankę.
Jakubowski czyta o kuropatwach, o weselu zięby, o jeżu.
— Jeż żywi się pędrakami.
— Widzisz: tobą się żywi, bo ty pędrak.
— Przestań, cicho bądź, nie przeszkadzaj.
Ale najgorzej, jak który przy bajkach przeszkadza...
W Michałówce najpiękniejsze bajki opowiadał Najmajster, w Wilhelmówce — Kaza. Nie znaczy to by i inni nie umieli opowiadać; ale albo nie tak ciekawie, albo nie tyle, albo nie takie długie.
— Więc słuchajcie.
Zaczyna słuchać zwykle niewielu; ale coraz to ktoś przy-