Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

stanie, potem przyklęknie, potem usiądzie, — i powiększa się grono słuchaczy.
— Nie pchajcie się, bo mówić nie można.
Czasem zbliży się ktoś w połowie bajki, ale zna początek lub się domyśli; albo nie może się już połapać i zasmucony odchodzi; albo na następną czeka, nudzi się tymczasem i słuchać innym nie daje.
Czasem biegnie ktoś z ważną nowiną, widzi, że bajka, milknie i szybko odchodzi.
— „Więc królewna idzie... idzie... idzie przez las, ale tak jej się chce pić, że już nie wiem. Ale patrzy, a tu rzeczka, taki strumyk przepływa. A to naumyślnie tak zrobił ten czarnoksiężnik, co wtedy z djabłem grał w kości“.
— O patrzcie, jaki robaczek.
— Gdzie robaczek?
— Cicho tam z tym robaczkiem znowu. Nie chcecie słuchać, to sobie idźcie.
„Więc królewna nic nie wiedziała i napiła się wody i odrazu zrobiła się cała czarna. Ale nic. Idzie... idzie. Ale patrzy na ręce: czarne, — patrzy na nogi: także czarne, — zupełnie jak z atramentu...“
— Te, przestaniesz się piaskiem sypać?
— To ty dlaczego mi w ucho słomę kładziesz?
— Żebyś myślał, że ci mucha chodzi po uchu i żebyś się podrapał.
— To ja także, żebyś się drapał.
— Przestańcież tam.
I znów w najciekawszem miejscu, gdzie rycerz z nadludzkim wysiłkiem odczarował już królewnę do szyi, bo głowa jest najtrudniejsza, — znów ktoś dziurawy listek znaj-