Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego pozwolili rwać brukiew?
— Bo brukiew nieogrodzona.
— Nieogrodzona? — Ach, — bo Piotr Łój wam ufa, — bo 70 lat wierzył ludziom, że uszanują jego własność. — Piotr Łój niema żelaznej kasy, ani kufra z ciężką pokrywą. — Piotr Łój sądzi, że najlepszym kluczem, najmocniejszem ogrodzeniem jest uczciwość ludzka. To smutne, że się zawiódł.
— Zapłacimy, — mówią chłopcy.
— Piotr Łój powiedział, że nie przyjmie zapłaty...
Stała się jednak rzecz jeszcze smutniejsza. — Może lepiej wcale nie mówić?...
— Co takiego? — zdziwili się chłopcy. — Co może być gorszego? — co może być smutniejszego od wyrwanej brukwi?
Oto paru chłopców wyszło na łąkę do pastucha Wojciecha, — pokłócili się z Wojciechem i rzucili mu w gniewie obelżywy wyraz:
— Cham!
Nie koniec jeszcze. Gdy dozorca się dowiedział, że pastucha chamem nazwali, podejrzewając jednego z chłopców, że on o tem doniósł dozorcy, — rzucili mu w twarz straszny wyraz:
— Szpieg!
Cham — szpieg...
— Czy wiecie, dzieci, że są wyrazy, które kaleczą, jak nóż, — wyrazy, które trują, — wyrazy, które niecą pożogę? — Czy wiecie dzieci, że mowa ludzka jest jak rzeka, z której tysiące wsi i setki miast pije, czerpiąc wyrazy, jak wodę? — Mowę tę piją ludzie, drzewa, — lasy, pola chlebem obsiane. — Nie wolno tej wody czystej mącić, nie wolno w niej szerzyć zarazy; bo zboże wyschnie, drzewa pożółkną i wymrą ludzie.
Mowa ludzka jest jak las stary. Tysiące pięknych drzew