Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieje na świecie, — ale rękawy zakasać i jąć się pracy znojnej i świętej dla ich dobra, dla dobra Ojczyzny, Przyszłości...
Nie zrozumieliście, nie szkodzi. Powróćmy do przerwanej opowieści.
Otóż wesoło jest chłopcom na wsi, ale jest ich niewielu w porównaniu z tymi, którzy nie wyjechali i nie wyjadą nigdy na kolonie, bo niema ich kto zapisać, bo muszą zarabiać w domu, bo towarzystwo z braku miejsc wysłania ich odmówi. A tym nielicznym, których na wieś wysłano, tylko cztery tygodnie jest dobrze. Cztery tygodnie miną, „jak ta rybka zwinna, szybka“ — mówi Łazarkiewicz, i pozostanie tylko wspomnienie.
Siostra Olka była na kolonii w Suchej raz jeden i dawno już, dawno. Ale i dziś po pracy wieczorem opowiada chętnie, jak bawiły się tam w królewne, jak właściciel cegielni porobił im rurki z gliny i kiedy się dmuchało z jednej strony, z drugiej strony wytryskała fontanna. Dziś jeszcze śpiewa siostra Olka piosenki kolonijne podczas szycia. — I Olek pójdzie do roboty, więcej już na wieś nie pojedzie, — i tylko przy pracy opowie czasem o swoim okręcie, szałasie z ogródkiem, i „dzwonią dzwonki“ zanuci...
Wiecie już, że nie wszystkim dzieciom jest jednakowo wesoło na kolonii, — niektórym nie podoba się ciągła bieganina i zabawy, a hałas je nuży i męczy.
Ździś Waliszewski nie lubi wrzawy. Ździś woli książkę czytać lub patrzeć na niebo, na chmury. W chmurach się ładne obrazy układają. Ludzie chodzą sobie po niebie, okręty płyną, morze się bałwani, smok paszczę otwiera, to znów głowa starca albo Jasna Góra z wieżycą wysoką. — Ździś chodzi sobie po lesie albo położy się na mchu i patrzy, jak się sosny czubkami kiwają.