Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

wieczór Stefkowi dobranoc powiedzieć, i Stefek się już nie boi o małego...

*

Tęsknił do domu Krawczyk, dopóki do Zofiówki nie poszedł i nie przekonał się na własne żywe oczy, że w Zofiówce naprawdę jest siostra i że się z nią będzie mógł często spotykać.
Smutny jest i Kowalski, bo za tydzień będzie u nich w Warszawie wesele, będą goście, muzyka i tort z cukierni, a on tortu nawet nie skosztuje.

*

Władek Szawłowski martwi się o matkę.
— Mama będzie musiała sama ojcu obiad zanosić, bo siostra także wyjechała na wieś do stryja.
— No i cóż w tem złego? Będzie mama ojcu obiad nosiła, — przecież obiad nie taki znów ciężar.
— Pewnie, że nie ciężar, ale do fabryki daleko, a mama na nogi choruje i często głowa ją boli.
Władkowi się przykrzy. Myślał, że kolonie to jakaś szkoła, że się tu dużo nauczy, a gdy do Warszawy wróci, zacznie zarabiać, i mama nie będzie pracowała tak ciężko. Bo jak mama pierze, nogi jej puchną i głowa ją boli.

*

Nie każdy powie odrazu, czemu smutny, dlaczego płacze.
Wacek płacze. — Dlaczego? — Ząb go boli. — Zapewne w zębie jest dziura, można mu watę z kroplami w ząb włożyć. — Nie, nie chce: ząb go nie boli, tylko głowa. — Są w kolonijnej aptece proszki na ból głowy. — Kiedy tak, powie już prawdę: nic go nie boli, tylko chce wrócić do domu, bo mu się tu niepodoba.