Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawda, że trzeba się starać, aby Stefkowi, Wackowi, Olkowi i wszystkim dzieciom dobrze, wesoło było na kolonii?
To też się starają panowie, a nieocenione zasługi w tym względzie położyło towarzystwo opieki nad tymi, którzy nikogo nie mają.
Siedzibą towarzystwa jest szałas Bartyzka, Pogłuda i Dąbrowskiego na Łysej Górze.
Co parę dni zapytuje pan chłopców, czy wszyscy już mają przyjaciół, z którymi razem się bawią; bo zdarzyć się może, że ktoś jest nieśmiały, albo nie lubi biegać i dokazywać — i dlatego unika znajomości i nudzi się, choć wokoło tyle wesela i śmiechu.
I tymi właśnie, którzy nikogo nie mają, opiekowało się towarzystwo, — tam znalazł przytułek Kopka — sierota.
Właściwie Kopce zawdzięcza towarzystwo swe powstanie.
Karolek Kopka jest trochę głupi, jąka się i czasem mdleje. Ojciec jego jest stróżem, matka dawno umarła. Kopkę biją w domu; raz uderzono go w głowę, dziesięć dni chorował, a kiedy wyzdrowiał, zaczął się jąkać i nie był już tak mądry, jak przed chorobą.
I dlatego na kolonii nie bardzo chciano się z nim bawić.
Raz Kopka wyprosił sobie łopatę. Pan nie odrazu chciał mu dać łopatę, ale Kopka prosił, bardzo prosił. Łopata nie przyniosła mu szczęścia. Kiedy zobaczyli chłopcy, że Kopka taki bogacz, że dostał łopatę, zaraz się znalazło wielu przyjaciół, doradców, wspólników.
— Chodź Kopka, ja mam gałęzie, zbudujemy razem szałas.
Co było dalej, trudno wiedzieć, dość, że zabrano Kopce łopatę, nic mu w zamian nie dano; i zawlókł się biedak do szałasu Bartyzka, gdzie akurat nikogo nie było, tam położył się na posłaniu z trawy i zasnął spłakany.