Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poczekaj, sznur przyda się do kotwicy, a gałąź na sęk się założy.
— Tylko zobacz czy mocno, — troszczy się kapitan „Nadziei“, odpowiedzialny za bezpieczeństwo załogi.
— Patrzcie, ta dziura będzie oliwarką.
— A ty idź po klucz do maszyny. Tymczasem przynieś byle jaki, po obiedzie pójdziemy do lasu, to lepszy znajdziemy.
Jest jeszcze duża gałąź na zbyciu.
— To będzie szalupa. A ty zejdź tam z góry, bo jeszcze spadniesz.
Kapitan zdaje sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności.
— I ja się chcę bawić, zgłasza się nowy kandydat.
— Dobrze, będziesz nurkiem.
Wreszcie wszystko gotowe do drogi.
— Zajmować miejsca, ruszamy. Maszynista niech puszcza parę.
— A kotwica, panie kapitanie?
— Prawda, zapomniałem.
Młody niedoświadczony kapitan.
— Szszszsz, — syczy maszyna...
Tam znów gotuje się do drogi pancernik: „Odwet“, tam statek rybacki „Sobieski“, gdzieindziej „Rekin“ wyrusza.
Prócz dużych są małe łodzie małych kapitanów: Paluszka i Terleckiego na krzywej brzezinie, Sulejewskiego na nizkim dębczaku. Ktoby teraz spojrzał na marsowe czoło kapitana Sulejewskiego i posłuchał jego grzmiących rozkazów, tenby nie chciał wierzyć, że tydzień temu łzy ronił, bo go siostra nie odprowadziła do kolonii, i nos pełen troski rękawem ucierał.
Cóż dodać jeszcze do rozdziału o rozwoju marynarki