Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

w Wilhelmówce? To chyba tylko, że jak tu, tak wszędzie, jedni rychło porzucali zabawę, drudzy kończyli pracę kłótnią, zabawy nie zdążyli nawet rozpocząć, jeszcze inni próbowali zagrabić gotowe już okręty, co im się jednak nie udawało, bo w głównej kancelaryi ministeryum marynarki zapisane były wszystkie okręty i ich posiadacze; znaczna część okrętów przetrwała do końca kolonijnego sezonu.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
Morze Pompowe koło studni. — Admirałowie floty morza
Pompowego. — Kolej patykowa i skorupka od jajka.

Poza kolonią jest kierat, który chłopcy pierwszego ranka wzięli za karuzelę i srodze się zawiedli.
Rano Jan wprzęga konia do kieratu, kręci wodę ze studni do pompy i do zbiornika.
Niektórzy, przekonawszy się, że wielkie koło drewniane nie jest karuzelą, dali za wygranę; są jednak tacy, co uważają, że na drewnianem kole jeździ się wcale dobrze. — Jeśli tutka od fajerwerku może być lunetą, drzewo — okrętem, gałąź kotwicą, — dlaczego kierat nie ma być karuzelą?
Niby sobie patrzą z daleka, dziwią się, jak też koniowi nie zakręci się w głowie od ciągłego chodzenia w kółko, — i niema w tem nic zdrożnego; ale niech tylko Jan odejdzie na chwilę, już zaczynają się wozić.
Raz mało co Dałkiewicz nie wpadł pod koło, bo się w sznurze zaplątał, że nawet mu czapka zleciała, — i dopiero para czapkę mu później przyniosła; Jan tak się przestraszył, że napewno dałby mu batem przez plecy, gdyby Dałkiewicz nie uciekł, gdyby Jan miał bat akurat pod ręką.