się poprawili.
Kiedy wieczorem pan otwiera drzwi sali, ten komu się uda pierwszemu wpaść do sypialni, oznajmia z tryumfem:
— Ja pierwszy dziś wszedłem na salę.
Bo pierwszy ma bezsprzeczne przywileje: zajmuje najlepszy kran w umywalni, ma najsuchszą ściereczkę do obtarcia nóg, najprędzej leżeć będzie w łóżku — i może wołać w poczuciu swej wyższości:
— Dalej guzdrały, kładźcie się; trzeba na nich czekać dopiero.
Należy wiedzieć, że im wcześniej wszyscy leżeć będą w łóżkach, tem dłuższą bajkę pan będzie mógł opowiedzieć. A bajki, jak bajki, — bywają mniej lub więcej ciekawe; ale z góry nie można nigdy przewidzieć. Może dziś akurat będzie ładna bajka, a tu pan urwie w najciekawszem miejscu, że późno, więc jutro dokończy. Tego najbardziej nie lubią. — Najlepiej, gdy całą bajkę pan skończy i jeszcze krótkiego coś doda na dokładkę.
Dziś ma być nie bajka, ale prawdziwa historya, — historya o trzech chłopcach z poprzedniego sezonu; wiadomo bowiem, że przed miesiącem w tej samej sali na tych samych łóżkach spali inni chłopcy, którzy nosili te same bluzy, pili mleko z tych samych kubków i tak samo puszczali latawca, grali w warcaby i młynek.
Teraz już są w Warszawie, ale wspomnienie o nich zostało. I pan dziś opowie historyę trzech łóżek. A najuważniej słuchać będą: Czesio Gryczyński, Trześniewski i Karol Zaremba,