Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

to wiewiórki, ptactwo i motyle cichną, by jej nie przeszkadzać. I jakżeby znów wieś serca nie miała, jakżeby ten łagodny, pracowity olbrzym mógł żyć bez serca, które nawet jaskółce potrzebne, by gniazdo zbudować i kilkoro piskląt małych wyżywić?
Wieczorem wieś modli się polem, łąką, rzeką, lasem — śpiewem bardzo cichym, tak cichym, że wsłuchać się trzeba uważnie, by ten szept, ten śpiew wieczorny usłyszeć...
Trzeci chłopiec, który najpóźniej się poprawił, usłyszał śpiew lasu.
Przyjechał, jak wy wszyscy. Nie znałem go, jak nie znałem żadnego z was dnia pierwszego. A kiedy go poznałem pomyślałem zaraz:
— Ten chłopiec usłyszy, jak las śpiewa. Oby jak najprędzej usłyszał śpiew lasu.
I czekałem.
Czekałem tydzień, dziesięć dni, dwa tygodnie — i doczekałem się wreszcie tego wieczora, o którym mówię, kiedy przez otwarte okna dobre wiejskie niebo patrzało na salę, przez uchylone drzwi słychać było granie skrzypiec, a las cicho śpiewał.
Kiedy już wszyscy chłopcy zasnęli, on jeden nie spał. Leżał cicho koło samego okna — oczy miał otwarte i słuchał.
I nagle się rozpłakał.
Usiadłem koło łóżka i zapytałem:
— Dlaczego płaczesz: czy ci się dom, Warszawa przypomniały?
— Nie, nic mi się nie przypomniało.
— Może co złego zrobiłeś i boisz się, że się wyda?
— Nie, nic nie zrobiłem.
— Więc dlaczego płaczesz?