Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

chorował na zapalenie płuc, jest bardzo chudy i nie widać go w wysokiej trawie stepowej.
— Hau, hau, hau, hau — szczeka pies grubym głosem,
Paszcza Hyeny strzela z łuku; a raniony zając piszczy:
— Pi, pi, pi, p-i-i-i-i!
Kiedy strzelców było już tylu, że nie obawiali się napadu, zaczęli budować domy. — Przepraszam, źle się wyraziłem. — Nie były to domy, — a pieczary, jaskinie, — nie budowano ich, a kopano w ziemi, — tylko dachy były z gałęzi. Daleko jeszcze tym dzikim ludziom do budowania kunsztownych szałasów...
Największa jest jaskinia Pajera, zwanego Frajerem Pompką, Czeczota, Pasiewicza i braci — bliźniąt Lenczewskich, bardzo do siebie podobnych.
Najmocniejszy dach ma jaskinia Klimczaka, Nowaka i Faszczewskiego, bo kiedy była wielka ulewa, wszystkie dachy poprzeciekały, tylko ich dach deszczu nie puścił.
Stachlewskiego pieczara miała dwie cegły — ale Stachlewski „skoknął“ na dach Podkowskiego i musiał dać sąsiadowi jedną cegłę, jako odszkodowanie.
I tu, jak wszędzie — ciągle wprowadzano liczne ulepszenia; — a więc obok jaskini zjawiały się powoli płoty, potem ogrody, dalej — w samych jaskiniach robiono kominy — schowanka na siano dla koni, kołki do zawieszania łuków i strzelb, piwnice, półki i spiżarki na narzędzia rolnicze — potem stoły, łóżka, a Gałęzowski urządził nawet wodociąg i zlew — tylko że z wodociągu woda nie leciała.