Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże nie wstyd mówić, że ręce opadają, gdy się niemi porusza swobodnie? W kościele wcale nie jest cicho. Spodnie się podarły, gdy przechodził przez parkan i można je zacerować; wcale się nie spaliły. Bardzo wiele rzeczy bierze do rąk i nie psuje, a że się jedna złamała, to się może zdarzyć. Sto razy nie mówiono, a najwyżej może pięć razy, i nieraz jeszcze powtórzą.
— Ogłuchłeś czy co?
Nie, nie ogłuchł. To pytanie też jest kłamstwem.
— Na oczy mi się nie pokazuj.
I ten rozkaz jest kłamstwem, bo podczas obiadu każą mu siedzieć przy stole.
Ileż razy dziecko buntowniczo się zachowuje, bo woli otrzymać parę szturchańców, byle się wstrętna przemowa skończyła. Może dziecko, przekonane o konieczności szacunku dla wychowawcy, cierpi widząc, jak ten szacunek wali się w gruzy? Bo o ileż mu łatwiej ulegać w przekonaniu o ich istotnej moralnej wyższości.

77. Wprowadziliśmy w Domu Sierot reformę: dzieci podczas śniadania, obiadu i kolacji otrzymują nadprogramowo tyle suchego chleba, ile zechcą. Ale nie wolno go rozrzucać i zostawiać. Niech weźmie tyle, ile zjeść może. Nie odrazu dzieci zdobywają odnośne doświadcze-