Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Ze zbędną troskliwością uspokajałem malca, który płakał, że rozłączono go z matką; zbyt pieczołowicie czuwałem, by które z dzieci nie wypadło przez okno; pozatem, pragnąc zadzierzgnąć węzły sympatji ze swą grupą, traciłem drogocenny czas na błahe rozmowy: czy byłeś już na wsi, czy martwisz się, że nie wyjechał z tobą mały braciszek?
Szybko załatwiłem poziomą czynność odebrania pieniędzy i pocztówek, żartobliwie łajałem te, które oddawały pocztówki już zgniecione i zabrudzone, z niechęcią uspokajałem te, które widząc, jak bez ceremonji obchodzę się z ich własnością, uprzedzały, że ich pocztówki są czyste, a oddana do przechowania złotówka nowa i błyszcząca. Co zrobić ze szczoteczkami do zębów, które mi też chciano oddać, nie wiedziałem: „tymczasem niech zostaną u was“.

7. Z uczuciem ulgi, opuściłem pociąg, dumnie skonstatowałem, że są wszystkie dzieci, że przeszło szczęśliwie. Pozostała część drogi, na wozach.
Przy najmniejszej dozie doświadczenia można było przewidzieć, że dzieci, nie uprzedzone, bezładnie rzucą się na wozy, że zwinne i przedsiębiorcze zajmą najprzedniejsze miejsca, że niezgrabne pogubią worki na odzież i nieszczęsne szczotki do zębów, że trzeba je będzie przesadzać, że będzie hałas i zamieszanie.