Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

8. Żaden z podręczników wychowawczych nie mówi o tem, że gdzie się przebiera 30 dzieci w instytutową odzież, musi być kilkoro, dla których wszystkie koszule będą za długie, za wązkie koło szyi lub zaciasne w barkach.
Stosy bielizny i ubrań — ruchliwa, rozkapryszona gromada — i zupełny brak doświadczenia dozorcy. Przebranie kilkorga przekonało i mnie i dzieci, że dobre chęci nie zastąpią wprawy.
Z nietajoną wdzięcznością przyjąłem pomoc gospodyni, która bez wysiłku, bez pośpiechu a szybko, poradziła sobie nietylko z dziećmi, ale i z bielizną, którą zdążyłem już pomieszać bezładnie. Kilkoro niezadowolonych ze zbyt długich rękawów, braku guzika lub za szerokich spodni uspokoiła, że jutro się poprawi.
Tajemnica jej tryumfu a mojej porażki polegała na tem, że gdy ja chciałem, aby wszystko pasowało, przylegało i było w dodatku estetyczne, ona wiedziała, że tak być nie może, że gdy ja zająłem się pierwszymi paroma, pozostałe niecierpliwie czekały, ona odrazu wydała połowę koszul, dając malcom najmniejsze, średnim i największym — duże, pozostawiając ich własnej inicjatywie ściślejsze dobieranie drogą zamiany. Toż samo było ze spodniami i bluzami. I w rezultacie, były dzieci, zręczne i zabiegliwe, według miary ubrane, i niepraktyczne, niezgrabne, ubrane jak małe klowny z jarmarcznego cyrku. Ale, co najważniejsze, gdy dzwonek oznajmił