Uśmiechają się, kokieteryjnie pochylając głowy.
— Brzydko jest nie odpowiadać, gdy się pytają. Czy kochacie?
— Kochamy.
Miła praca, wdzięczne zadanie. Drobne troski, drobne potrzeby, — światek dziecięcy.
— Weźcie, to dla was pierniczki.
Grzecznie podziękowały. Żadne pierwsze nie wyciągnęło ręki.
14. Gościu przygodny, patrz raczej na te dzieci, które stoją zdala.
Gdzieś w cieniu jedno chmurne, palec ma owinięty szmatką. Dwoje starszych, szepcząc coś z ironicznym uśmiechem, bacznie śledzą was wzrokiem. Kilkoro zajętych nie wie nawet, że ktoś obcy przyszedł. Inne umyślnie udaje, że czyta, by się do niego nie zwrócono z konwencjonalnem pytaniem. — Inne korzysta, że wychowawca zajęty, wymyka się cichaczem, by bezkarnie zbroić.
Jest takie, które czeka niecierpliwie, aż pójdziesz, bo chce wychowawcę o coś zapytać. Inne właśnie się zbliża, bo chce być widziane. Inne czai się, by podejść ostatnie, by samo tylko być przy was, bo wie, że wychowawca powie: „to nasz śpiewak, to nasza mała gosposia, to ofiara tragicznej historji“.
Pod jednaką odzieżą sto różnych serc bije, a każde z nich — inna trudność, inna praca, inna troska i obawa.
Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.