Strona:Janusz Korczak - JKD - Internat. Kolonje letnie.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

dawałem jej tlen do wdychania. Drzemiąc, mocno trzymała moją rękę. Każdemu ruchowi ręki towarzyszyły jej słowa półprzytomne, które szeptała, nie otwierając oczu: „mamo, nie odchodź“.
Pamiętam, jak drząc, w afekcie beznadziejnej rozpaczy, przyszedł do mego pokoju przerażony snem o umarłych — chłopiec. — Wziąłem go do łóżka. Opowiedział sen, opowiedział o zmarłych rodzicach, pobycie u wuja po ich śmierci. Mówił serdecznym, pełnym wylania szeptem, może w chęci wynagrodzenia za przerwany spoczynek, może w obawie, bym nie zasnął, zanim go nie odstąpią ostatecznie złe mary.
Mam list chłopca, pełen skarg na mnie i na Dom sierot. — Napisał go na pożegnanie. — Żali się, że go nie rozumiałem, byłem dla niego zły i niesprawiedliwy. Na dowód, że umie ocenić dobroć, przykład: nigdy nie zapomni, że gdy w nocy raz ząb go bolał, nie gniewałem się, że mnie obudził, nie brzydziłem się kłaść mu w ząb watę z lekarstwem. Z dwuletniego pobytu ten jeden fakt uważał za godny serdeczniejszej wzmianki. A wychowawca musi usuwać chore dzieci z internatu, a w nocy musi spać po całodziennej pracy.

65. Nie żądajmy od dzieci ani pojedyńczych ani zbiorowych poświęceń.
Ojciec, który ciężko pracuje, mama, którą głowa boli, wychowawca zmęczony — to po-