Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Mama próbuje go pocieszyć. — Pamięta, wszystko pamięta już. — Wie.
— Przezemnie.
Wie. Przypomniał sobie, że jest czarodziejem. — Miesiąc już dawno minął.
Stanął przy oknie: poco mama ma widzieć łzy?
— Żądam... Liliput... żądam: niech mi się babcia pokaże.
Zaraz na szybie zobaczył twarz babci.
Uśmiechnęła się do Kajtusia. Tak zawsze się uśmiechała, gdy ojciec na niego się gniewał, gdy coś zbroił dużego. Uśmiechnęła się na tej szybie, spojrzała łagodnie siwemi oczami i znikła.
— Wrócę babci życie. — Tak. — Musi się ten czar udać.
Pójdzie na grób, obudzi i wróci z babcią do domu. — Zdziwią się. — Ot, niespodzianka.
Bywa przecież, że ktoś zaśnie, i myślą, że nie żyje. Zapomniał tylko, jak się taki sen mocny nazywa.
Bywa, że górnicy zasypani w kopalni węgla, żyją, gdy ich w porę odkopać. Czytał o tem w gazecie.
— Mamooo...
— Co?
— Pójdę na cmentarz.
— Dobrze. — Nie płacz, Antosiu.
— Ale ja już, zaraz idę.
— Nie można. — Za daleko. — Ja teraz nie mam czasu.
— No właśnie: sam pójdę!