— Nie wiesz gdzie. — Za chłodno.
— Wiem gdzie. — Ciepło!
— Nie można. — Nie pozwalam. — Jutro.
— Pójdę bez pozwolenia! — Dziś!
I mama się zgodziła. Bo dobrze zna Kajtusia. — Nie jest uparty, można go przekonać, uprosić. — Ale czasem, rzadko, trzeba ustąpić. — Bo taki już jest: w dziadka się wrodził. — Nie można inaczej.
Ano: dała mu na dwa tramwaje, szalik na szyję, zapięła palto na wszystkie guziki.
Powiedziała gdzie grób babci. Spróbowała:
— Nie znajdziesz. Zaczekaj do jutra.
— No, idę już.
— Tylko wracaj prędko.
Na cmentarzu. — Groby, krzyże.
Kajtuś idzie pewnym krokiem. Niemylnie wie, że tędy droga. — Minął stare aleje i odrazu między świeżemi grobami zatrzymał się, gdzie trzeba.
Odczytał napis.
Stoi. Patrzy długo, przenikliwie, sięga wzrokiem głęboko pod ziemię, do samej trumny.
Westchnął głęboko: poczuł ból w piersi. Drug raz i trzeci, — zaszumiało w głowie. — Czwarty' piąty raz chwycił powietrze: ból w sercu.
— Chcę i żądam. — Żądam i rozkazuję: niech się babcia obudzi i wyjdzie z grobu.
Cisza.
Motyl usiadł na kwiatku, skrzydłami się wachluje. Zakołysała się trawka.
Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.