Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Restauracja bogata, pierwszorzędna. Przez wielkie szyby lustrzane widać stoły, przykryte białemi obrusami; na stołach kwiaty.
— Wejść czy nie? — Ile też tu obiad kosztuje?
Sięgnął do kieszeni: ma sto złotych.
Dobrze. Wchodzi.
Przy drzwiach szwajcar w czerwonym płaszczu ze złotemi guzikami. I nie wpuszcza do środka.
— Ty czego? — Ty poco?
— Jestem głodny.
— Tu żebrać nie wolno.
— Ja zapłacę.
— Wychodź, powiadam.
— Dlaczego?
— Bo ci mówię. Bo wezmę za kark i wyrzucę.
— Spróbuj pan ruszyć.
Szwajcar chce rękę wyciągnąć — nie może. Chce zawołać — nie może. Oczami tylko przewraca, jakby się dusił. — A Kajtuś po dywanie wchodzi na salę i siada przy stole.
Przy jednym stole siedzą dwaj panowie i pani. Przy drugim siedzi oficer. Przy trzecim — pani i chłopiec w marynarskiem ubraniu. — Wreszcie grupa wesoła: aktorzy i aktorki, co grają w teatrach.
Kajtuś usiadł sam i patrzy na aktorów, a oni na niego.
— Czego ten mały obdartus tu chce?