Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Wchodzi Kajtuś.
— Proszę sera śmietankowego.
A szewc, — czy się domyślił, że żarty, czy zły, że głowę zawracają.
Łap za pasek.
— Dam ja ci sera, błaźnie jeden!
Zamachnął się.
Niebardzo się udało: trzeba było prędko umykać.

Ominął Kajtuś kilka małych sklepów.
Zatrzymał się przed fryzjerem i myśli.
— Ale ty ciągle to samo. — To nie sztuka.
— Nie podoba ci się, to nie. — Sam sobie chodź i wymyślaj co innego.
— No już dobrze. — A tu co powiesz?
— Nie spiesz się. Poczekaj. Zobaczę.
Wchodzi.
Ładnie tu. — Czysto. — Pachnie.
Perfumy w różnych butelkach. — Mydła kolorowe. — Grzebienie. — Pomady. — Puder.
Kasjerka czyta książkę.
— Czego sobie życzysz, kawalerze? — pyta się pan.
Pan młody i wesoły.
— Proszę o pomadę na porost królewskich wąsów.
— Dla kogo?
— Dla mnie.
Pani przerywa czytanie i patrzy.
Pan oczy szeroko otworzył.