Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

I w mig — już w Łazienkach.
Siedzi na ławce nad stawem.
Ludzie przechadzają się. Dzieci się bawią.
Byłoby wszystko dobrze. Byłby odpoczął i poszedł do domu.
Ale zagraniczna wycieczka bogaczy akurat zwiedzała pałac królewski w Łazienkach.
Akurat wyszli bankierzy z pałacu i zatrzymali się przed figurą. — Figura przedstawia boginię grecką z wieńcem na głowie i z mandoliną.
Jakiś pan oprowadza gości i kłania się i nieprawdziwie uśmiecha. Zupełnie jak restaurator.
Trzeba mu zrobić grandę.
— Niech róże wieńca zamienią się w serdelki, a mandolina w kiełbasę.
I tak się właśnie stało: stoi posąg z wieńcem serdelków na głowie i gra na kiełbasie.
Siwy pan, jeden z wycieczki, rozgniewał się: mówi coś głośno i laską wymachuje. A drugi tłumaczy, że gniewać się nie należy, bo każdy kraj ma inne zwyczaje.
A Kajtuś dalej:
— Niech środkiem głównej alei przejdzie siedem słoni, pięć wielbłądów i trzy żyrafy.
Są. Idą. — Maszerują garbate wielbłądy, wywijają trąbami poważne słonie, a żyrafy kłaniają się małemi głowami na długich szyjach.
Jedne dzieci się cieszą, drugie boją; a dorośli myślą, że to tak na przyjęcie cudzoziemców.
Ale i tego było Kajtusiowi za mało.