Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Rannych na szczęście nie było.
„Zerwali afisze zapowiedzianej prelekcji“.
— Acha. To mój profesor Gwizdał. — Jak tam było? — Ekonomiczny?
Jeszcze nie doczytał Kajtuś do końca wszystkiego, gdy gazeciarze zaczęli znów krzyczeć:
— Drugi nadzwyczajny dodatek.
— Niezwykłe wypadki w Łazienkach, — Dodatek drugi!
— Bogini grecka, kiełbasa i serdelki.
— Lwy i tygrysy w parku królewskim.
— Huragan powywracał drzewa.
— Liczne ofiary.
Wie Kajtuś, że ofiar nie było. Napisali tak, żeby gazet sprzedać więcej.
— Niech piszą. — Co mnie to wszystko obchodzi?
Tłumy stoją przed restauracją.
Tłumy biegną do Łazienek.
Kajtuś przeciska się, — idzie zmęczony krok za krokiem — do domu.
Stuknął się palcem i w swojem starem palcie, z szalikiem na szyi, wszedł do bramy.
Niespokojny, co rodzice powiedzą, że wyszedł na tak długo.